Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zupełnie staruszek, przyjął gości, zwłaszcza lady Devey, nader uprzejmie.
Rozmowa toczyła się zrazu o nieszczęściu, jakiemu ulegli członkowie wycieczki na morze Arktyczne. Profesor ze wzruszeniem wspominał o lordzie Devey‘u, uważając go naturalnie za nieżyjącego.
Słowa Amy, zaznajamiające go z projektem wyruszenia w okolice podbiegunowe, celem odnalezienia lorda, wprawiły profesora w niepomierne ździwienie.
Bacznem spojrzeniem obrzucił postać Wyhowskiego.
— Czy to pan zamierza w roku przyszłym odbyć lot ponad obydwoma biegunami? — zapytał poszperawszy w swej pamięci.
— Szaleńcy... szaleńcy! Chcecie ujarzmić przyrodę? — szepnął po chwili, usłyszawszy potakującą odpowiedź młodego człowieka. — Przyroda nie da się ujarzmić, a śmiałków, którzy chcą wydrzeć tajemnicę jej karze surowo. To... wielka pani, która postępuje tak jak chce! Nam, zwykłym ziemskim robakom nie pozostaje nic innego, jak przyjmować z pokorą wszystkie jej kaprysy. Najlepszy dowód... ot to! — położył dłoń na taśmach depesz, zalegających biurko.