Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czął cofać, napierając ze wszystkich stron na auto.
Wyhowski podniósł głowę.
Po drugiej stronie przejazdu stało, turkocząc jeszcze motorami, kilkanaście samochodów ciężarowych, z których wyskakiwały gromady żołnierzy, pędząc ku rozbitymi wagonom.
Linja karabinierów, z czerwonymi pióropuszami na stosowanych kapeluszach, parła przed siebie tłum, odsuwając go od nasypu kolejowego. Tłum cofał się, szemrząc i przepychając się.
Jeden z karabinierów tonem rozkazu rzucił Wyhowskiemu parę niezrozumiałych słów.
Jerzy próbował nadaremnie wytłumaczyć mu po francusku, że szosa poza Boscoreale jest nie do użytku.
Włoch nie ustępował, nakazując ruchem ręki odjazd z powrotem.
Do sprzeczających się podszedł szybko starszy wiekiem oficer i, uchwyciwszy dźwięki francuskiej mowy, przemówił wytworną francuzczyzną, przykładając dłoń do czaka.
— Skąd państwo jedziecie i dokąd? —