Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

motywy, przysłaniając go całkowicie nieforemną masą swych potrzaskanych ścian.
Spękane i pogięte żelazne części tych wagonów tworzyły bezładną plątaninę kół, osi, ram, błyszczących antab i porozdzieranych blach.
Z lokomotywy wybiegały z cichym sykiem kłęby pary, przesłaniając ją co pewien czas białym tumanem.
Drugi z pasażerskich wagonów strzaskanym i spłaszczonym swym przodem wspiął się w górę, jak koń przed przeszkodą. Podwozie jego wraz z kołami zsunęło się na bok, on zaś sam wisiał niemal w powietrzu, dotykając lekko przodem plątaniny żelaza, wznoszącej się ponad tendrem lokomotywy.
Dalsze wagony prawie, że nie były widoczne, gdyż zasłaniała je zbita ściana pleców i głów tłumu.
Koło ostatniego wagonu panował ożywiony ruch. Dobiegały stamtąd donośne energiczne dźwięki komendy.
Wyhowski stanąwszy na siedzeniu, spostrzegł, że z wagonu tego wydobywają się kłęby czarnego dymu i jaskrawe języki ognia. Wokół wagonu kręciło się kilkudziesięciu ludzi, sypiących na ogień piasek kapeluszami i dłońmi.