Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I moje również! — pospieszył zapewnić ją. — I mówiąc, naprzykład, z zachwytem o pani, mówię to bez żadnych ubocznych myśli... nawet nie wpływa na me zdanie fakt, że mam w pani zdecydowanego nieprzyjaciela.
Policzki pani Athow zaróżowiły się lekko.
— Niepoprawny pan jest! Co pana upoważnia do ciągłego twierdzenia, że jestem pana wrogiem? Pan lubi przekomarzać się z kobietami, a to jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre! Pod wpływem pańskich wmawiań gotowam jest znienawidzieć pana naprawdę!
Przysłoniła twarz parasolką i ciągnęła dalej, udając oburzoną:
— A co do tych pańskich... niby szczerych zachwytów, to nie wierzę w nie! Ni na jotę! Chociaż... nie przeczę... zachwycać się pan potrafi!
Z pod bieli pokrycia parasolki strzeliły ku niemu dwie ciemne źrenice, w których najwyraźniej malowała się ironja.
Wyhowski zmieszał się nieco.
— Dzięki Bogu! Przynajmniej przyznaje mi pani chociaż tę jedną zaletę! — mówił, usiłując nadać głosowi ton żartobliwy.
Usta Daisy skrzywiły się w złośliwym uśmiechu.