Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle po jednem z silniejszych uderzeń, skierowanem w zamek, brama rozwarła się z trzaskiem.
Radosne wycie napełniło hangar. Masa ludzka runęła rwącą strugą w ciasne przejścia pomostu.
Przodem, przepychając się i wrzeszcząc dziko, pędziło trzech obdartusów. Twarze ich wykrzywiał straszliwy grymas radości.
De Risor szybkim ruchem skierował ku nadbiegającym broń.
Rozległy się trzy suche trzaski wystrzałów.
Biegnący przodem zwalili się ciężko na deski pomostu.
Tłum zatrzymał się w miejscu, jak wryty.
Lecz wahanie to trwało parę sekund zaledwie.
Pełen zgrozy i wściekłości okrzyk odbił się kilkakrotnem echem o metalowe ściany hangaru.
Tłum runął naprzód, jak burza.
De Risor strzelał precyzyjnie, nie denerwując się. Na trupy pierwszych trzech poległych zwaliły się ciała innych.
Do przekleństw i wściekłych okrzyków tłumu dołączyły się przejmujące jęki rannych.