Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wa. Wokół niosąsych z krzykiem i gwizdaniem biegł tłum.
De Risor w paru skokach znalazł się przy Wyhowskim.
— Tłum za parę minut oponuje wejście! — szeptał gorączkowo. — Już niosą bale, którymi walić będą w bramę!
— Jeszcze trzy... cztery minuty! — odkrzyknął Wyhowski. — Zajmij pan miejsce w kajucie, lub tu... obok mnie! W ostateczności kule powstrzymają te hołotę!
Potężny huk walących w blachy bramy drzewnych kloców wstrząsnął powietrzem.
Metal dźwięczał rozgłośnie. Ściany hangaru dygotały od bezustannych uderzeń.
— Jeszcze minuta! — rzucił Wyhowski.
Don Just pokręcił w zakłopotaniu głową.
— W razie czego będę starał się zatrzymać ich na mostku. Inaczej nie daliby panu dokończyć! — rzekł, wyjmując z kieszeni płaszcza rewolwer i oglądając go starannie.
Przeszedł na pomost, nie spuszczając oczu z coraz więcej chwiejącej się bramy.
Uderzenia następowały coraz więcej szybsze i wścieklejsze. Cały hangar dygotał, jak w febrze. Huk uderzeń rozlegał się potwornem echem pod półkolistem sklepieniem.