Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Całe gromady mieszkańców niepokaźnych domów stały na jezdni, nadsłuchując dobiegających aż tutaj odgłosów walki. Nawpół odziane kobiety i niemal nagie dzieciaki niechętnem spojrzeniem mierzyły mijającą je limuzynę. Gdzieniegdzie padł gniewny okrzyk, podniosła się groźnie zaciśnięta pięść.
De Risor zwolnić musiał bieg maszyny, gdyż gromady, ufne w swą liczbę i rozzuchwalone ustąpieniem policji, usuwały się niechętnie z drogi, jak gdyby lekceważąc sygnały klaksonu.
Posuwano się powoli, nie zwracając uwagi na coraz bardziej prowokacyjne wystąpienia tłumu, zwłaszcza kobiet i dzieci.
W pewnym momencie na limuzynę spadł grad kamieni.
Lady Devey krzyknęła stłumionym przez przestrach głosem. Jeden z kamieni uderzył ją w ramię.
Wyhowski błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni palta rewolwer.
De Risor zauważył to.
— Schowaj pan broń! Schowaj prędko! — krzyknął. — Inaczej nie wydostaniemy się stąd żywi! Rozszarpią nas!
Lecz Wyhowski zrozumiał już, że powolny