Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gotowe! — zakrzyknął, sadowiąc się na przedniem siedzeniu.
Z trzaskiem rozwarła się brama.
Limuzyna ostrym pędem ruszyła z miejsca, skręcając za bramą w lewo.
Pędzili ku skrzyżowaniu ulic, na którem stali grupkami żołnierze z zaprzęgów artyleryjskich, obserwujący walkę u wylotu ulicy.
Wyhowski widział, jak na dłoni akcję linji piechoty.
Stała wciąż na tem samem miejscu, zionąc bezustannym ogniem na plac „d’Asuncion“.
Część żołnierzy wznosiła tuż za plecami strzelających towarzyszów barykadę z mebli, wynoszonych z bram najbliższych domów.
Rozróżniał swym bystrym wzrokiem łóżka, stoły, ławki i materace, zwalone na kupę. Jeszcze parę minut... jeszcze pięć... sześć łóżek, materaców i poduszek, a barykada zajmie całą szerokość ulicy.
— Jednakowoż musi im być nieco za ciepło, skoro nagwałt szykują osłonę — mruknął do siebie, unosząc się na siedzeniu w nadziei, iż zdoła sięgnąć wzrokiem poprzez barykadę i linję żołnierskich grzbietów.