Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Właśnie chciał podzielić się tem spostrzeżeniem ze swym towarzyszem, gdy nagle od strony placu „d’Asuncion“ padły pierwsze strzały. Łatwo się było domyśleć, że padały one z broni tłumu, gdyż wojsko, jak należało przypuszczać, strzelałoby salwami.
Strzały stawały się coraz gęściejsze.
Wyhowski po pewnej chwili skonstatował, że poczęły się one zbliżać.
Niebawem od strony placu poczęły dobiegać niewyraźne okrzyki, które wnet przetworzyły się w nieustanny wrzask tysięcy gardzieli ludzkich.
Poszczególne dotychczas wystrzały zlały się w jeden nieprzerwany trzask i huk, głuszący wszystko.
— Nie rozumiem, czemu ci żołnierze stoją tak spokojnie? — ozwał się Wyhowski. — Zachowują się tak, jak gdyby strzały te nie były do nich kierowane! Czyżby chcieli podpuścić tłum bliżej do siebie! To wydawałoby mi się nieco ryzykownem!
De Risor wzruszył ramionami.
— Garnizon tutejszy posiada praktykę w tego rodzaju wypadkach! Wiedzą oni, co robią! — odparł, obserwując w dalszym ciągu równą linję żołnierskich postaci.
Niebawem wypadki dały Wyhowskiemu