Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stoją gdzieś na uboczu. Zresztą mgła przeszkadza w obserwacji — mówił hiszpan, wracając z Wyhowskim ku oknu.
Wychylili się nazewnątrz
Objęła ich świeżość rodzącego się poranka. Wilgoć lekiej mgły nieprzyjemnym chłodem spadła na ich czoła i policzki.
Wyhowski zapuścił ciekawy wzrok w kierunku placu „d’Asuncion“, od którego oddzielała gmach hotelu przestrzeń niespełna pięćdziesięciu kroków. Mgła skrywała płaszczyznę placu, lecz kontury domów, wznoszących się na wylocie ulicy rysowały się dość wyraźnie. Na linji wylotu majaczył przez całą szerokość ulicy szereg postaci, stojących nieruchomie. Wyhowski domyślił się, że to ci właśnie żołnierze, którzy dwie godziny temu przeszli obok okien czytelni. Armat nie zauważył, widocznie stały na uboczu, lub pociągnęły dalej.
Powróciwszy głowę w przeciwną stronę dostrzegł na zakręcie ulicy kilkanaście konturów koni, wokół których kręciły się szare postacie ludzkie.
Wprawny wzrok Wyhowskiego zauważył na koniach uprzęż artyleryjską.
Domyślił się, że armaty nie mogły się znajdować w zbyt wielkiem od nich oddaleniu.