Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyczerpującą odpowiedź na nurtującą go wątpliwość, co do zachowania się żołnierzy.
Od strony placu zerwał się nagły tentent kopyt końskich, zbliżający się z każdą sekundą.
W pewnym momencie nieruchoma linja piechoty, zamykająca wylot ulicy, rozsunęła się, tworząc przejście szerokości jezdni.
We mgle zamajaczyła ciemna, drgająca masa, pędząca szalonym pędem ku linji żołnierzy.
Jeszcze parę sekund i przed oknami hotelu przegalopował oddział konnicy, powracający, jak można było natychmiast dostrzec, wprost z miejsca walki.
Nikła zaledwie garstka kawalerzystów trzymała się o swej mocy na koniach. Większość żołnierzy, lżej lub ciężej rannych, zwisała bezwładnie w siodłach, podtrzymywana przez towarzyszów. Za oddziałem biegło kilkanaście koni o pustych siodłach, z których niektóre obficie zlane były krwią.
Znalazłszy się w ulicy, kawalerzyści poczęli hamować konie. Na spotkanie ich sypnęli się hurmem żołnierze od zaprzęgów artyleryjskich.
Równocześnie pojawili się sanitarjusze,