Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na tem miejscu wspaniały gmach sprawiedliwości i ukochania bliźniego! To jest jedyna myśl... logiczna myśl! Ta myśl... to nasza idea!
Umilkł, wyczerpany zdenerwowaniem i podnieceniem.
Wyhowski przez chwilę obserwował jego pobladłą nagłe twarz, w której żarzyły się jeszcze resztki zapału.
— Więc ostateczna zagłada wszystkiego tego, co dotychczas jest dorobkiem ludzkości? — zapytał.
De Risor milcząco skinął głową.
— Więc walka? — ciągnął Wyhowski.
Źrenice hiszpana błysnęły żywiej.
Baz pardonu! — rzucił twardo.
Wyhowski uśmiechnął się sarkastycznie.
De Risor spojrzał na niego pytająco.
Wyhowski uśmiechał się w dalszym ciągu, błądząc wzrokiem po ścianach czytelni, zawieszonych makatami.
Po chwili skierował na hiszpana spojrzenie swych śmiejących się oczu.
— Musicie się spieszyć! — rzucił, jak gdyby od niechcenia.
De Risor przechylił się żywo w fotelu, rozwierając szeroko oczy ze zdziwienia.