Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyhowski wyczekał chwilę, poczem rzekł obojętnym tonem:
— Musicie się spieszyć, aby te sprzyjające okoliczności, o których wspomniał pan na początku naszej rozmowy, nie ubiegły was w dziele zagłady, nietylko zła na ziemi, lecz i jej samej.
Hiszpan wybuchnął głośnym śmiechem.
— Bajeczny kawał! — zakrzyknął, przechylając wtył głowę od nadmiaru wesołości. — Ha! Ha! Zagłada ziemi! To przecież... — urwał nagle, zauważywszy, że na twarzy Wyhowskiego zamiast poprzedniego uśmiechu zagościł wyraz powagi.
— Pan wierzy w to? — zapytał, poważniejąc również.
— Najzupełniej! — brzmiała odpowiedź.
W oczach hiszpana zamigotało zdziwienie.
Upłynęła dość długa chwila, zanim, ochłonąwszy nieco z wrażenia, zapytał:
— Na czem opiera pan to twierdzenie? Jak dotychczas, liczba uczonych, odrzucających w stanowczy sposób tę możliwość, jest w przygniatającej większości do liczby, tak zwanych „pesymistów“!
— Pozwoli pan, że odpowiem panu na to zapytaniem, jakie, bezwzględnie, będzie miało taką samą rację bytu, jak i pytanie pa-