Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nem. — To nie urojone, to rzeczywiste wiatraki — potwory!
— Rzeczywistość nie jest niczem innem, jak ucieleśnieniem naszych urojeń!
— Nie zgodzę się stanowczo z tem — oponował gorąco de Risor. — Gdyby tak było, ludzie, zamiast uciekać od rzeczywistości, jak od straszliwej zmory, garnęliby się ku niej! A jest wprost przeciwnie... widzimy to! Jedni starają się utopić ją w kieliszku, drudzy chronią się przed nią poza klasztorne mury, a trzeci uciekają od niej w opiekuńcze, dobrotliwe objęcia haszyszu!
— Lub anarchizmu! — wtrącił Wyhowski.
— Lub anarchizmu! — przywtórzył skwapliwie don Just. — Ma pan rację! To też swojego rodzaju haszysz, tem wyżej stojący od innych omamień, że nie pozostawia po sobie, jak naprzykład, socjalizm, uczucia dotkliwego niesmaku!
— Już po raz drugi słyszę od pana potępienie socjalistycznej idei — zauważył Wvhowski.
De Risor spojrzał na niego nieufnie. Lecz nieufność ta musiała mieć bardzo kruche podstawy, gdyż natychmiast na ustach hiszpana wykwitł wesoły uśmieszek.
— Był moment, że wziąłem pana za zwo-