Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Anarchiści? — zdziwił się lekko Wyhowski.
De Risor obrzucił go przelotnem spojrzeniem, które następnie zatrzymało się przez sekundę na wskazówkach zegaru.
— Tak... oni! — potwierdził spokojnie, pewnymi i szybkimi ruchami otwierając drugą butelkę szampana. — I nie można się im dziwić! Okoliczności będą stanowczo po ich stronie, a to się nie trafia tak często!
Rozlał umiejętnie wino w kieliszki, poczem trąciwszy się szkłem z Wyhowskim, ciągnął dalej, obserwując z widocznem zajęciem odrywanie się perełek powietrza od dna kieliszka.
— Cóż pan chcesz? Wrażenie katastrofy powinno być, jak należy przypuszczać, ogromne! Ciemne masy winią, naturalnie, w tem wszystkiem rząd! Prócz tego nierozsądna baśń o zagładzie ziemi też robi swoje! Jedni pod wpływem moralnej depresji popadają w apatję, drudzy szaleją, a jeszcze inni cieszą się na myśl, że niskie ich instynkty w chwili ogólnego rozprężenia znajdą nareszcie ujście! A takich... bodaj, że jest najwięcej! Motłoch bywa czasami... straszny!
W źrenicach jego zalśniły błyski bezmiernej pogardy.