Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pierwsza! — mruknął do siebie. — Mniej więcej za dwie godziny zacznie się!
Zrazu głuchy, następnie przeraźliwie donośny łoskot toczących się szybko po jezdni ciężarów, wstrząsnął murami „Escorialu“.
Wprawne, żołnierskie ucho Wyhowskiego rozpoznało w odgłosie łoskotu ciężkie dudnienie kół armatnich i metaliczny chrzęst pędzących kłusem jaszczów.
Nagle ucichło wszystko. Do uszu nadsłuchujących dobiegły ostre, urywane odgłosy komendy i tupotanie kopyt odprowadzanych stępa koni.
— Co to? — rzucił zdumionym tonem Wyhowski, unosząc się w fotelu.
Don Just, rozlewający właśnie wino w kieliszki, podniósł na niego spokojne spojrzenie.
— Nic! Najwyżej dowód, że prefekt policji i gubernator wojskowy Barcelony posiadają dobre informacje! — wyjaśniał obojętnie. — Zdrowie pańskie! — dorzucił z uprzejmym uśmiechem, niosąc kieliszek do ust.
— Informacje... o czem? — dopytywał natarczywie Wyhowski, zaniepokojony lekko tajemniczemi słowami swego towarzysza.
Ten, postawiwszy kieliszek na tacy, odrzucił się wygodnie na oparcie fotelu.