Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z piersi waszych rycerzy niezłomny mur, o który rozbiła się wściekłość hord dzikiego Wschodu! I już wówczas miałem pewność, że czy prędzej, czy później naród wasz musi się znów stać tem, czem był ongi!
— A cóż się stało z pańskim pogromcą? — dopytywał ciekawie Wyhowski.
— Zmarł, panie, na obczyźnie, zagnany tam smutnemi kolejami losu! Wspominam go zawsze ze wzruszeniem. Wiele dałbym za to, abym mógł z nim choć raz jeszcze zabawić się w epopeję napoleońską! Ba... gotów byłbym nawet odstąpić od prawdy historycznej i dać się, jako Wellington, pobić pod Waterloo, aby tylko widzieć jeszcze raz ten jego uśmiech, trochę tryumfujący, trochę pobłażliwy, gdy widział, jak moje pułki i dywizje wchodzą w matnię, z której prowadzi już tylko jedna droga... droga do pogromu!
Wyhowski z zainteresowaniem obserwował pobladłą nieco ze wzruszenia na wspomnienie nieżyjącego już przyjaciela twarz hiszpana.
Kim był ten dziwny człowiek z obojętnością i kamiennym spokojem wysłuchujący relacji o katastrofie, porywającej setki ty-