Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak Kastylijczyk“. Byłyby ciągłe awantury, ręczę panu!
Napełnił kieliszki i, widocznie rozbawiony, zaproponował lotnikowi wychylenie „puharu braterstwa“ na dowód, że spór kastylijsko-polski, o ile istniał on kiedykolwiek, nie będzie ich dzielił w dobie obecnej.
— Wracam zatem do mego opowiadania — zaczął don Just, gdy przebrzmiał już wesoły śmiech obu, wywołany żartobliwym toastem. — Otóż, opuściwszy kraj, znalazłem się w Szwajcarji. Pan wie, że tam, jak gdyby w salonie przyjęć, spotykali się zawsze ci, którym było nieco zaciasno u siebie, lub, jak to było z wami, pod obcą przemocą. W owych czasach połowa niemal ludności Zurichu składała się z rewolucjonistów wszelkich narodowości, socjalistów różnych kierunków i... anarchistów. Jednem słowem... było w czem wybierać! Ale to dawne czasy! — dorzucił po chwili i umilkł.
Wyhowskiemu zdawało się, że na usta hiszpana wybiegło przy tych słowach ciche westchnienie, będące dowodem żalu za dawno minioną przeszłością.
— Pomiędzy innymi — ciągnął dalej don Just — był tam również i rodak pański, niejaki Wacław Machajski.