Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Właśnie! — potaknął żywo lotnik i począł dziękować hiszpanowi.
Nieznajomy począł czytać, tłumacząc szybko na francuski.
Wiadomości były nadzwyczaj chaotyczne i pełne sprzeczności. Jedne twierdziły, że wybuchy pod wieczór ucichły nieco, drugie, przeciwnie alarmowały o bezustannem rozszerzaniu się terenu, objętego działalnością wulkaniczną. Inne malowały znów pełne grozy obrazy zapadnięcia się w przepaść całych grzbietów górskich i miast, opisywały piekło wydobywających się nagle z pod ziemi płomieni, zamieszczały opowiadania tych nielicznych szczęśliwców, którym cudem udało się uniknąć śmierci i zbiec w bezpieczniejsze strony.
Inne jeszcze podawały, że z okolic, znajdujących się w bezpośredniem sąsiedztwie od terenów, objętych katastrofą, uciekają, obłędne z przerażenia, nieludzkiemi głosami wyjące, gromady zbiegów, siejące naokół panikę, która poczyna ogarniać coraz większe masy ludności.
Liczbę ofiar obliczano na setki tysięcy.
Kilka większych miast i kilkadziesiąt miasteczek oraz setki wsi leżało w gruzach lub znikło kompletnie z powierzchni ziemi.