Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skinął głową na znak, że nie myliła się.
Rzucił wzrokiem na aparat, notujący szybkość lotu.
— Lada chwila powinniśmy osiągnąć wysokość Lizbony! — obliczał w myśli. — Naturalnie, że nie dostrzeżemy jej wcale! Mniejsza z tem! Jeżeli okaże się, że ta chmura nie ma końca, to wykręcę w prawo i powrócę do Koimbry, a nawet zdążę jeszcze przed kompletnym zmierzchem dotrzeć do Oporto!
Tu przypomniał sobie widok pewnego zamieszania na placach i ulicach tego miasta i mimowoli począł dopatrywać się pewnego związku pomiędzy ruchem w Oporto, a ciemną chmurą, do której „Ptak Nadziei“ zbliżał się szybko, gdyż pilot jego, pragnąc przedostać się jak najprędzej poza chmurę, ponownie powiększył pracę motorów.
Upłynął kwadrans, pół godziny wreszcie zanim Wyhowski, badający bezustannie przez szkła horyzont, dojrzał coś, jak gdyby jaśniejszą linję dołu, łączącą się z błękitem nieba.
Serce zabiło mu żywiej w piersiach. Nie dowierzał jednak swym oczom, zaszłym łzami od wytężonego wpatrywania się.