Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

giej strony nasuwa się wątpliwość, bo przecież ogień, jaki mógłby go spowodować, musiałby być potwornej wprost siły! Dajmy na to, że, jakaś flotylla, wioząca benzynę lub naftę, stoi w płomieniach, to i tak ilość statków tych musiałaby być nieprzeliczona, aby zasnuć dymem horyzont na takiej olbrzymiej przestrzeni! Chyba, że starożytni mieli słuszność, twierdząc, że gdzieś w tych okolicach, poza słupami Herkulesa słońce każdodziennie topi się w morzu! Wtedy, zapewne, taki dym miałby rację bytu! — żartował, widząc, że na twarzy Amy odbił się nagły niepokój.
— Nie lękaj się, kuzynko! — dorzucił, ujmując jej dłoń. — Przecie ta chmura nie może ciągnąć się w nieskończoność! Lada chwila miniemy...
— Nic nie słyszysz? — przerwała raptem jego słowa.
— Nic! — odparł zdziwionym nieco tonem.
— Bo twoje własne słowa przeszkadzają ci słyszeć. Coś, jak gdyby huk!
Zamilkli oboje, nadsłuchując.
Rzeczywiście, od czasu do czasu, w nieregularnych odstępach, ponad bezustanny warkot silników wzbijał się głuchy huk, dający się wyczuć raczej instynktem, niźli słuchem.