Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tym razem to już naprawdę ląd! — rzekł, odrywając od oczu lornetkę.
W pół godziny później „Ptak Nadziei“, wprowadzony do wewnętrznej przystani portu w Gijon, kołysał się lekko przy brzegu, pilnowany przez poważnego żandarma w stosowanym kapeluszu.
Następnego ranka, wbrew pierwotnym projektom, opuszczono gościnny port Gijonu dopiero o dziesiątej, gdyż Wyhowski, zaniepokojony śladami znużenia na twarzy Amy, będącymi następstwem jej wczorajszego zbyt wczesnego zerwania się z łóżka, polecił służbie hotelowej nie budzić pań przed dziewiątą.
Od Lizbony, gdzie Wyhowski projektował lądowanie, dzieliła ich wzdłuż linji brzegowej przestrzeń tysiąca sześciuset kilometrów, co przy normalnej szybkości aparatu dwustu kilometrów na godzinę, czyniło w sumie osiem godzin lotu.
Pogoda dopisywała wspaniale. Koło południa, minąwszy, wznoszące się w głębi kapryśnej zatoki wyniosłe bastjony twierdzy Ferrol, ujrzano poszarpane fantastycznie, prostopadłemi niemal urwiskami zbiegające w morze, skały przylądka Finisterre.
Tutaj morze nie było tak spokojne, jak