Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w głosie wtrącił swe słowa Wyhowski, żegnając ukłonem wychodzącą.
Po kolacji, przy której Amy czuła się nieco zmęczoną, odprowadzał ją do drzwi jej sypialni.
— Daisy ma słuszność... ja to rozumiem! — szepnęła cicho, gdy Wyhowski pochylił głowę, całując na dobranoc jej dłoń. — Zgodziłeś się na mój projekt tylko dlatego, że lękałeś się wówczas o moje życie, a teraz nie chcesz mi sprawić przykrości swą odmową! Ja to wiem! Dobre masz serce, Jerzy i... dzięki ci za to! — pochyliła się nad nim i ustami lekko dotknęła jego włosów, poczem, uśmiechając się łagodnie, znikła za drzwiami.
Wyhowski, idąc na górę do swego pokoju, chwiał się lekko na nogach, nie zdając sobie dokładnie sprawy, co mogło tak podziałać na niego. Czy zmęczenie po przebytej drodze, czy parę kieliszków burgunda, jakie wychylił przy kolacji, czy też owe nikłe dotknięcie ust jasnowłosej kuzynki?


VII.

Aparat płynął równo, pilotowany wprawną dłonią Wyhowskiego.
Minęli już dawno skaliste, wiecznie zra-