Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śli, nie zwracając uwagi na tryumfujące spojrzenie pani Athow.
Ciszę przerwał przytłumiony dźwięk gonga, dobiegający z wnętrza willi.
— Wielkie nieba... to już siódma! — zerwała się z fotelu pani Daisy. — A ja postanowiłam odwiedzić dzisiaj jeszcze siostrę męża! Do widzenia, moja droga! Zapraszam się do was jutro na obiad! Zabawię na wizycie godzinę, a później do domu! Pierwszy raz od dwóch przeszło tygodni zasnę, nie słysząc niespokojnych o pana słów Amy! — dorzuciła, podając Wyhowskiemu dłoń na pożegnanie.
— A co będzie, jeżeli ujrzy mnie pani we śnie? To znacznie gorsze, niż ciągłe wspominanie mego imienia! — droczył się.
— Amy... słyszysz, co za bezczelny człowiek! — oburzyła się Daisy. — Panie, tyle nasłuchałam się o panu przez te dni, że mam pana dosyć! Ja śnić! Też sobie dobre! Mogę wspomnieć pana, lecz dopiero wówczas, gdy pan będzie bujał ponad Oceanem i to tylko ze względu na to, że Amy będzie tam wraz z panem!
Wyhowski skłonił się nisko.
— Dzięki i za to! Postaram się wyruszyć jak najprędzej.