Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, panie... tak! — powtórzyła, trzęsąc energicznie głową. — Gdy, pamięta pan, Amy po raz pierwszy, zdaje się, że nawet w gorączce, rzuciła projekt poszukiwań na Oceanie, zrobił pan taką nieszczęśliwą minę, że aż mi się pana żal zrobiło. Najwyraźniej dawało się odczuć, że pan ten projekt uważa za szalony. Co... może nieprawda? I również wyraźnie zrozumiał każdy z nas, obecnych tam, że zgodził się pan na ten projekt tylko z obawy, że odmowa mogłaby pogorszyć jej stan i wogóle na podstawie tej zasady, że chorym nie odmawia się niczego! Ale teraz sytuacja się zmieniła! Amy nie ma gorączki, pan w głębi duszy jest przekonany, że to absurd, a jednakowoż, aby tylko nie uczynić przykrości Amy gotów jest lecieć chociażby na księżyc! Nie dlaczego innego, tylko właśnie dlatego! I gdzież tu jest to pańskie autorytatywne zdanie? Niema... znikło z lęku przed... kaprysem! Ot... co jest!
Wyhowski utkwił zmieszany wzrok w klombie rozkwitających właśnie galicynji. Za wszystkie skarby świata nie odważyłby się teraz spojrzeć w oczy Amy, które, jak instynktownie przeczuwał, wpatrzone były w niego.