Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzięki Bogu, że pan nareszcie zjawiłeś się! — mówiła Daisy — Amy zanudzała mnie wprost snuciem tysiącznych przypuszczeń co do powodów przewlekania pańskiej nieobecności! Przyznaję, że gdyby to jeszcze potrwało z tydzień, znienawidziłabym pana i każde wspomnienie o nim przyprowadzałoby mnie do szału. Mówię panu, że formalnie tęskniła za panem!
Wyhowski z uśmiechem zwrócił się do Amy.
— Aparat gotów do ostatniego szczegółu! Przybyłem na nim.
Amy uniosła się na fotelu.
— Jest więc w Londynie?
Wyhowski potrząsnął głową.
— Nie, kuzynko! Nie chciałem lądować na Tamizie, gdyż otaczałyby go tutaj stale całe gromady gapiów. Opuściłem się na staw w Croydon. Tam będzie mu wygodniej... no i, co najważniejsza, spokojniej!
Amy utkwiła w nim niezdecydowane, ledwo dostrzegalnym niepokojem lśniące spojrzenie.
Uśmiechnął się i, podniósłszy do ust jej dłoń, złożył na niej serdeczny pocałunek.
— Wiem, co cię tak denerwuje, kuzynko! Mogę w zupełności rozproszyć twoje obawy. Aparat, przyznać muszę, przeszedł moje naj-