Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Im dłużej zastanawiał się pan Hilary i rozważał przebieg rozmowy z Tomkowiczem, tem go większa złość i zdumienie ogarniały. Prezes bez wątpienia straciłby od razu cały swój dobry humor, gdyby nie zameldowano mu przybycia pana Wiktora Ciepełki. Na dźwięk tego nazwiska rozpogodziło się oblicze Światowidzkiego. Oto zjawiał się człowiek, jakiego mu było potrzeba!
Kim był właściwie pan Wiktor Ciepełko, nikt chyba dokładnie nie mógł określić. Dość powiedzieć, że był osobistością «znaną» całemu miastu, przyjmowaną wszędzie i zawsze, ocierającą się zarówno o fraki arystokracyi, jak i o rajtroki kupczyków. Ciepełko uchodził za człowieka, mającego wiele do powiedzenia. Pan Wiktor nadto był filantropem par excelence.
Stojąc na wybitnem stanowisku «Zjednoczonej filantropii,» zawsze coś zbierał, agitował. W kieszeni zawsze miał pełno biletów na widowiska dobroczynne, kwitów na składki i zapomogi i gotowych projektów na groszodajne zabawy. Słowem był podporą, filarem wszystkich niemal instytucyi filantropijnych. Sam, zdaje się, nie miał ani majątku, ani renty, ani posady, ale dawał, bardzo często dawał na nędzę, na odzież dla ubogich, na wpisy. Dla tylu i tak wielkich zalet był cenionym, zwłaszcza że uchodził za wesołe-