Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Gąsiorowski - Szwoleżerowie gwardji.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm! Cóż, psia, tedy się dręczyłeś, trzeba było szkapę kupić...
— Nie moje były!
— Ot tam, banialuki! Są twoje! Bierz sobie!
— Pokornie dziękuję, tylko tam we środku jest jeszcze coś...
— Et no bierz...
— Niech wasza wielmożność raczą zajrzeć, bo sprawiedliwie nie uchodzi...
Porucznik rozsunął obrączki sakiewki, wysypał na dłoń napoleodory... z pomiędzy złotych pieniędzy mrugnęła doń wyblakła różowa wstążeczka, medalik i promień włosów panny Urszuli...
Stadnicki odwrócił się ku oknu...
Nie pomału uradowali się mieszkańcy Gortatowickiego dworu, gdy na Trzy Króle, w momencie, gdy ich wieści okrutne, ścinające krew w żyłach, doszły, spadł jak zawierucha porucznik Stadnicki.
Pani Gotartowska, pani Florjanowa, Żubrowie, Fabianek wybiegli witać gościa a zasypywać go pytaniami a dowiadywać się o szwoleżerach, o cesarzu, o wojnie. Porucznik odpowiadał, bąkał o tem i owem, przytakiwał Żubrowej, która groziła do szeregu wrócić, wtórował i pani Gotartowskiej i pani Florjanowej a zgoła był niby bez rezonu zwykłego. I nietylko z humoru, lecz i z powierzchowności innym się przedstawiał. Pan Józef, którego znano tu z męskiej prostoty, z rozwichrzenia, z zaniedbania stroju, on, któremu było wszystko jedno, czyli mu czub się zjeży czyli fontaź niezręcznie zasupła, — jawił się raptem wygolonym, wygładzonym, zestrojonym...
W dodatku, z początku, jakoś mowniejszym był, lecz, gdy do komnaty weszła panna Urszula i przywitała go, jak przystało na dzieweczkę, która z poczwarki w motylka skrzydlatego się przedzierżgnęła, porucznika, jakby zatchnęło. Ani do rozmowy ani do jadła. Patrzy przed się i nie widzi nawet, że ku niemu różne spojrzenia się sypią, że pięcioro z nich zgaduje a szóste piecze go na ogniu.
Aż pani Gotartowska skinęła na synowę, aby swego