Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział, słyszał, to nanizał skrupulatnie. Brakło mu mnóstwo wiadomości, lecz przecież był w Liksnie. Byle zręczniejsze odezwanie się do którego z domowników — i już żadnych przypuszczeń, żadnych domysłów.
Krzepił się tem przeświadczeniem Juljusz, lecz pierwszy dzień zeszedł, a na upragnionego domownika nie trafił. Dwóch pokojowców zaglądało doń co chwila, bacząc na każdą potrzebę, — marszałek dworu dwa razy, w imieniu pani podkomorzyny, pytał go o zdrowie i rozkazom się polecał, stara Kiermuszyńska była z ziółkami i pomagała cyrulikowi pijawki na ramieniu stawiać, wszyscy do zbytku, za byle słowem prawili, a przecież Juljusz ani jedną wiadomością się nie zbogacił.
I drugiego dnia nie powiodło się lepiej Grużewskiemu, i trzeci dzień na mitrędze zeszedł. Juljusza nuda i rozdrażnienie opanowało. Cała choroba polegała na tem już, że ubrania wdziać nie mógł, bo mu ramię, za byle poruszeniem, dokuczało piekielnie. Stąd, gdy, na dobitek, cyrulik zapowiedział mu, pod wieczór, jeszcze najmniej drugą trzydniówkę, powstrzymać się nie mógł i zaklął siarczyście po litewsku, będąc przekonanym, że go nikt, krom własnego jego sługi, Stałgajlysa, nie zrozumie.
Tymczasem ledwie przekleństwa dokończył, gdy stara Kiermuszyńska pisnęła mu w odpowiedzi.
Antamżu âmżenuju!
Grużewski zawstydził się. Lecz stara sługa pośpieszyła sama go dobyć z kłopotu.
— Uch, de wielmożny panicz musi takoż szawelski! Uch, ani się spodziała!
— A, więc wy aż z pod Szawli! — ozwał się Juljusz,