Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozumiejąc, że wypada mu babę sobie zjednać, aby nie wygadała popełnionej przezeń nieprzystojności.
— De jakże, wielmożny paniczu! Po prawdzie w Kiermuszynie się urodziwszy, lecz mój nieboszczyk w Ligumach, pod Mieszkuciami, kluczwójtował u Świętej Trójcy!
— I umarł wam! — dorzucił niedbale Juljusz, ani się spodziewając, jak niewyczerpanego dla Kiermuszyńskiej dotknął przedmiotu.
Baba jednym tchem jęła rozpowiadać Grużewskiemu dzieje swego zamążpójścia i śmierci niespodziewanej męża. A że wspomnienia niesfornie jej się układały, więc, raz po raz, od chwili zgonu wracała do zrękowin i od pogrzebu do wesela.
Powoli z komnatki wysunął się i cyrulik, i pokojowiec pałacowy, i Stałgajtys, a Kiermuszyńska jeszcze prawiła.
Lecz Juljusz teraz czaił się na babę — i gdy ta znów zakończyła smętnie „i tak zasnął, ani piersiczkami poruszywszy“, wtrącił przemyślnie:
— Bardzo smutne zdarzenie, ale bo nic nie mówicie, jak z Ligum dostaliście się do Liksny.
— De przecież, wielmożny paniczu, w Imbrodach, u państwa sędziów, dwadzieścia roków służyła.
— W Imbrodach... aha, w Imbrodach dwadzieścia...
— De jakże, matka panny grafianki przy mnie się urodziwszy.
— A, teraz rozumiem, więc wypiastowaliście i pannę grafiankę.
— De któżby, wielmożny paniczu, któżby robaczka...
— I cóż, da Bóg, a nowego pokolenia doczekacie.
Taka panna, nie długo jej wyglądać kawalera...
— Złote słowa, paniczu dobrodzieju. Gdzie takiej