Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szamotulskiemu go poleciłam.
— Okrutniem ciekawa.
— Zaprosiłam go na wieczerzę!
— A co... a co! Nie mówiłam ci, kapitanie. Tylko, drogie dziecko, czy aby to ktoś, kogo można...
— Sądzę, cioteńko, że tak.
— Co za jeden? Jakże się zwie?
— Nie wiem. Trudno było go pytać... Jechał samotrzeć, służbę zostawił w Iłłukszcie...
Podkomorzyna pokręciła głową.
— Moje kochanie, lecz doprawdy odrobina ostrożności by się przydała! Więc opowiedzże mi, jak się stało. Jechałaś do Iłłukszty... i co...
— Wracałam...
— Miłościwa pani, wieczerza na stole! — zaraportował we drzwiach marszałek.
Podkomorzyna skinęła łaskawie marszałkowi.
— Niech Szamotulski czeka... a cóż ten... ten tam? — Wszystko dobrze, miłościwa pani, wysuszyliśmy go do cna.
Podkomorzyna skinęła łaskawie marszałkowi.
— Bodaj cię, mój Szamotulski! zawsze musisz coś wykoncypować! Więc gdzie jest?
— Postawiliśmy kawalera w jadalni!
— Postawiliście! Cha — cha! Tom się uśmiała. Podaj mi rękę, baronie... trzebaż zobaczyć ten połów Emilki trzebaż mu się przyjrzeć... Ususzyli go i postawili! Okrutniem ciekawa!
Na progu jadalni podkomorzyna zatrzymała się, puściła ramię Dallwiga, szkła do oczu podniosła, i, wspierając się na lasce, skierowała się ku miejscu, kędy pod kominkiem stał dorodny młodzieniec w poturbowanem nieco odzieniu.