Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzieniec na widok podkomorzyny szurgnął niezgrabnie nogami.
Podkomorzyna znów się zatrzymała. Oczy jej baczniej zamigotaływ szkłach. Twarz młodzieńca stanęła w płomieniach. Spojrzenie podkomorzyny złagodniało.
— Nazwisko acana?
Młodzieniec głowę podniósł i dolną wargę wysunął dumnie.
— Juljusz Grużewski z Kielm!
— Grużewski! Aa! I cóż to acanowi za fantazja przyszła życie i zdrowie narażać, miast statecznie promu czekać! Hę?
Juljusz poruszył się niespokojnie; chciał coś rzec, lecz jakby się pomiarkował, bo oczy ku ziemi spuścił i milczał.
— Nie spodziałeś się takiej przygody! Zważ ile zmartwienia matce byś przyczynił! Jak matka z domu?
— Baronówna von der Osten-Sacken!
— A! — siadajże z nami, proszę, — zakonkludowała podkomorzyna. — A Szamotulski niech wina z korzeniami każe zagrzać dla kawalera!
— Doprawdy...
— Nie wymawiaj się jeno. Topieli-ś uszedł, a chorobie jeszcze nie. Przed udaniem się na spoczynek wypijesz, a co więcej, Kiermuszyńska będzie wiedziała.
Grużewski zajął wskazane mu miejsce na końcu stołu obok Dallwiga, który na całe powitanie i prezentację kiwnął mu niedbale głową.
Rozmowa przy stole potoczyła się wartko. Podkomorzyna zasypywała Emilję pytaniami. Dallwig zręcznie dorzucał półsłówka. Hrabianka rozpowiadała ogólnikowo o wypadku na Dźwinie od chwili, gdy spostrzegła wspinającego się na brzeg konia bez jeźdźca...