Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taktykę? Nie znam tej nauki.
— Jest bardzo zajmująca, szczególniej wyższa, traktująca o działaniu całych armji.
— Wolałabym, żebyście do astronomji się wzięli! — wtrąciła żartobliwie pani podkomorzyna.
— Gdyby panna Emilja sobie życzyła — odrzekł poważnie kapitan, — zebrałbym podręczniki i z całą gotowością...
Podkomorzyna spojrzała przyjaźnie na ściągłą, bladą twarz Dallwiga. Lecz równocześnie kapitan poruszył się. Złote epolety mignęły odblaskami, jarzących się na stole, świeczników. Spojrzenie podkomorzyny mgłami się zasnuło.
— Zamierzasz pan trwać w karjerze wojskowej?
Dallwig podniósł głowę.
— Trwać? Nie wiem, nie zdaję sobie sprawy. Radbym wyższego stopnia dosięgnąć. Zapewnia to u nas wpływ, przytem...
— Chcesz powiedzieć — u was, na skraju Kurlandji.
— W całem państwie. Za kilka miesięcy spodziewam się awansu na majora. Gdyby nadto udało mi się dostać do sztabu głównego...
Podkomorzyna zasunęła się w głąb fotela i milczała. Dallwig poczytał to za zachętę do wynurzeń i zaczął rozpowiadać, jak łatwo będzie mógł w sztabie głównym na pułkownika wyjść, ile nadziei pokłada w protekcji dalekiego krewnego, generała Korffa, ile prace, przy budowaniu dyneburskiej fortecy, zdobyły mu faworów i jakich wpływów musiał zażyć, aby uniknąć awansu do Kowna.
— Winszuję ci, kapitanie, żeś Kowna uniknął — zauważyła podkomorzyna.
— I prawie, że nominacja moja była zdecydowana.