Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W Kownie byłbym skazany na zapomnienie. Głucha prowincja...
— Nie tylko to! Pomyśl, kapitanie, gdyby cię w Kownie zaskoczyło przyłączenie Litwy do Królestwa. Przed siedmiu laty poważnie nad tem debatowano. Teraz ucichło, lecz gdyby...
— Ach, to najmniejsza turbacja. Zmieniłbym kolor munduru, a przy zmianie mógłbym niezawodnie zyskać.
Podkomorzyna wyprostowała się.
— Widzę, że gdyby cię w Kownie prusacy zagarnęli, również jeno awansu mógłbyś się spodziewać.
— Hm, zależałoby od wyniku wojny. Wytrwałbym do ostatka, lecz, w razie przegranej... cóż, jest to poniekąd przywilejem wszystkich potomków braci krzyżowych, osiadłych nad Bałtykiem...
— Mylisz się, kapitanie, nie wszystkich. Są i tacy potomkowie ich, którzy są dziś wdzięczni swoim praojcom, że zerwali z tym, jak to wiesz, przywilejem.
— Gdyby Rzeczpospolita Polska istniała...
Podkomorzyna przerwała zimno:
— Więc jakże, skończyliście już budowanie dyneburskiej fortecy?
Kapitan zaskoczony tym nagłym zwrotem, zmieszał się i bąknął kilka słów odpowiedzi. Podkomorzyna rzuciła jakąś blachą uwagę, z której Dallwig usiłował wysnuć wątek dalszej rozmowy, lecz napróżno. Zdania rwały się. Cisza raz za razem zalegała komnatę.
Usta Dallwiga wymawiały jeszcze głuche, bezbarwne wyrazy, lecz bodaj dla tem snadniejszego stłumienia tych, któremi pulsowały mu skronie.
Oto znów, w chwili, gdy z sercem, wezbranem najżywszemi uczuciami przyjaźni, do Liksny przybył, znów