Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciał, chciał! Czemu mnie nie prowadzisz? Dalej, dalej! Noc, ziąb. Boże ją strzeż od złej przygody! Który masztalerz pojechał z panną hrabianką? — De któryżby, proszę wielmożnej pani podkomorzyny, któryż! — pisnęła żałośnie Kiermuszyńska. — De niktóry za panną grabianką nie ujedzie!...
— Znów lada co prawisz!
— De wielmożna pani...
— Cicho bądź! — przerwała surowo pani podkomorzyna i, żwawiej postukując laską, ku pałacowi podążyła.
Tu od samego proga, na głowę starego marszałka dworu spadł grad krzyżowych zapytań i ostrych napomnień.
Marszałek chylił siwą czuprynę, sumitował się, że już przed godziną wysłał Strzelca do Iłłukszty, zapewniał, że panna hrabianka niezawodnie u przeprawy wyczekiwać musiała, — lecz tyle ledwie wymową swą dokazał, że pani podkomorzyna odwróciła się odeń i do komnaty swej ulubionej, narożnej odeszła.
Stęknął stary marszałek z żałości i podreptał wołać na sługi, na masztalerzów, a o co należało, czy nie należało, hukać.
Pani podkomorzyna tymczasem już ani próbowała winić marszałka; niepokój jej ku niej samej się zwrócił.
Tak, nikt, nikt inny, tylko ona sama jest sprawczynią udręki, ona, i tylko ona. Jej słabość, jej powolność na amazońskie upodobania Emilki — przyczyną wszystkiego złego. Trzeba temu kres położyć. Biedna Anusia w grobie spokoju nie ma, na widok, że w Emilce znów zawadjactwo się odzywa, znów dziwna pasja do siodła, do strzelby wraca.
Prawda, trudno na Emilkę się gniewać, niepodobna,