Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grużewski lżej odetchnął. Wytrzyma, dopłynie! — Szaleństwo, czy przypadek? — Już się zbliża, zbliża...
W tem anglez silniej zaszamotał się w wodzie zaczął w bok spływać coraz dalej, dalej, w dół rzeki. Postać amazonki zanurzała się coraz więcej, nikła.
Grużewskiemu skry z oczu trysnęły.
Sparł konia, ku dołowi rzeki, kilka susów dał, zaczem puścił cugle i świsnął harapem. Gniadosz rzucił się w rzekę.
Gniadosz dobrym był pływakiem, bo odsądził się tak, że ledwie Grużewski z wody, która mu do oczu chlusnęła, się wyprychał, już był tuż, niedaleko amazonki.
Grużewski całą przytomność natężył.
Koń pod nim dyszał gwrałtowrnie, chrapał, lecz płynął zawzięcie ku anglezowi.
Grużewski widział już czarne wstążki, unoszące się nad wodą, kapelusika, zdołał dostrzec nawet promień złotopopielatych włosów. Jeszcze chwila, jeszcze jeden wysiłek, a sięgnie ręką, pociągnie ją za sobą, ocali z toni.
Grużewski nacisnął gniadosza. Gniadosz aż łbem wyrzucił. Pewno by z anglezem się zrównał, gdy nagle stanął w miejscu, a wzamian wszystko wokół zaczęło płynąć. Więc nietylko anglez, lecz i zarośla nad wodą i brzeg, i drzewa, i chaty. Grużewski tylko jeden z gniadoszem swoim stał w miejscu, zresztą uciekało, płynęło wszystko...
Jakiś dźwięczny głos rozległ się w oddali.
Grużewski uczuł, że siodło pod nim się zapada, że koń coraz gwałtowniej chrapie, coraz trudniej oddycha, że tonie...
Grużewski w oka mgnieniu zsunął się z siodła i za-