Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

orzechów, lecz nie wytrzymał, w dół się pochylił i wyjąkał z przejęciem: — Kocham i dla ciebie tu siedzę! — Ona odskoczyła od drzewa, zarumieniona, przeszyła go oczyma i szepnęła.
— Czy bardzo? — Od tej chwili spotykali się co tydzień, we czwartki... Czasem pod wiśnią, czasem pod gruszą, aż w ostatku — w głogach. Rajecki wciąż jeszcze się łudził, precz układał na cześć Marysi łacińskie heksametry, cała klasa wzdychała do „pulchry“ benedyktyńskiej, a on już promień jej kasztanowatych włosów nosił na dnie sakiewki
Trwało tak rok, licząc już i wakacje... Zdradził ich list z podpisem „Juljusz“... Nie było drugiego Juljusza w gimnazjum. Ksieni posłała list prefektowi, prefekt posłał go dyrektorowi, dyrektor ojcu. Ojciec zabrał go natychmiast do Kielm...
I w kilka tygodni do Mitawy, na dokończenie nauk wyprawił.
Rozdzielono ich, rozerwano najokrutniej!
Ileż wycierpiał! Prawda, żeć dziećmi prawie się pognali, żeć on po żakowsku nie raz się zachowywał na schadzkach, a ona za łapczywie zjadała rodzenki, które jej przynosił. Mnóstwo śmieszności bywało, ileż chwil szczęścia!
Zamknął się w sobie i milczał. A jakich że męk mu nie zadawano. Ileż nasłuchać się musiał morałów, ileż przymówek znieść, ileż tortur. Tęsknił za śnioną, ani wiedząc, gdzie się podziewa, a stary Rydwin precz mruczał pod nosem: „niewiasty są niewierne i swarliwe“.
W rok ucichło wokół. Zaniechano wypominania benedyktynek krożańskich. Grużewski do Kielm powrócił, odetchnął i czaił się na sposobność. Długo nie nadchodziła. Rodzic go na krok samego z Kielm nie puszczał.