Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Półnosowi, lecz ten plótł bez wytchnienia trzy po trzy o duszach.
— Pan Półnosu by lepiej spać poszedł.
— Łatwo dobrodziejowi z jedną, duszą — a mnie ciężko. Szlachecka rada-by się zdrzemnąć a trzy skazkowe, poddańskie, burczą jej nad uchem...
Gadatliwość Półnosa zmęczyła w ostatku i Grużewskiego. Ale, nim zdobył się na przyświadczenie majorowi, uczuł na swej nodze lekkie miarowe uderzenie. Grużewski skonfundował się, usunął nogę, lecz uderzenie powtórzyło się wyraźniej, wymowniej. Grużewski spojrzał na majora, lecz ten, zwrócony do Półnosa, upominał go z wrastającem rozdrażnieniem.
— Przestańcie raz, pan Półnosu, pluńcie na wszystkie dusze, dajcie mówić per bacco.
Półnos kiwnął się Werculinowi i łysnął nieznacznie przygasłemi oczyma ku Grużewskiemu.
— Daję, dobrodzieju mój! Daję! Niech każdy sobie, co potrza. Jeden z duszami ma turbację, drugiemu do panny pilno, trzeciemu na jarmark. Kiedyś szlachcic, to bez ziemi możesz być, a bez trzech dusz skazkowych ani dudu...
Major splunął przez zęby. Grużewski podniósł się. Półnos ucichł raptownie.
— Czas na mnie, wielki czas.
— Jakto, pan Grużewski? Toć bodaj wina dopić...
— Bardzo żałuję, muszę w drogę.
— Hm-hm! Pan Grużewski z rosieńskiego? No, to się spotkamy jeszcze. Do Wilna się staram. W Dyneburgu oddechu niema. Może zdarzy się sposobność, odwiedzę, nie zapomnę. Kielmy! Doskonalnie. A jak pan Grużewski będzie miał kiedy kłopot z dezerterami, to do mnie, wprost do mnie! Do rekruckiej komisji!