Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z dezerterami? — powtórzył machinalnie Grużewski.
— Uu! Przecież u każdego dobrego szlachcica musi być dezerter. Nie od dziś w komisji chodzę. Ale ja szanuję obyczaj. Verzzulini to nie Daszków zakamieniały, a brat i przyjaciel.
Grużewski skłonił się majorowi, skinął na swego pokojowca, który był właśnie do izby się wsunął, i kazał mu zbierać naczynia do sepecików spiżarnianych. Sam zaś ku Półnosowi się zwrócił, aby go pożegnać, lecz szlachcic bez ziemi chwiał głową, wspartą na ręku, tak sennie, tak nieprzytomnie, jakby mu nietylko skazkowych dusz, ale i własnej zabrakło.
Werculin tymczasem wysączył resztę wina z butelki i jeszcze żartobliwą przymówką do Półnosa skierowaną chciał pożegnanie z Grużewskim przedłużyć. Grużewski atoli zbył grzecznie majora; rzucił pani Błażejowej srebrny pieniądz na stół i wyszedł z izby na ganek, i stąd ku nejtyczance podążył.
Grużewski snać do serca wziął radę Półnosa, bo ze stangretem długą rozmowę wszczął, aby mu jasno wyłożyć, jak ma popasy odprawiać, jak baczyć na brykę, a kędy do Landskorony podążać. Poczem dopiero, uwiązanego do bryki, gniadosza kazał siodłać, mantelzaczek podręczny układać, a do siodła go przytraczać.
Gdy nareszcie gniadosz był gotów do drogi, Grużewski wysunął się nieco przed gospodą, aby łatwiej się zorjentować, którędy będzie mu snadniej z ciżby, zalegającej rynek, się wydostać a w którą stronę należy zawrócić, aby do Dźwiny dotrzeć.
Grużewski wpatrywał się długo. Usiłował przypomnieć sobie, wylotem której ulicy przed gospodę zajechał. Napróżno. Zgiełk, wrzawa mąciła mu uwagę. Dziedzic