Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym punktem widomym była gorejąca stodoła i zmieszana pod nią, stłoczona gromada powstańców, do której, niby do kota na obławie, krzyżowy szedł ogień. Nieprzyjaciel ledwie gdzieniegdzie łyskał żółtemi blachami na kaszkietach. Śród lepianek sadyby ani dostrzec było można, gdzie miał rdzeń, gdzie najsnadniej uderzyć nań, a gdzie szyk złamać.
Hrabianka skinęła na Półnosa. Ten w lot odgadł rozkaz. Zsunął się z deresza i, zawoławszy na dwóch najbliższych, aby szli za jego przykładem, skoczył wprost ku opłotkom.
Upłynęła nieznośnie długa chwila. Aż raptem, w trzech różnych stronach sadyby ogniste języki wdarły się na strzechy i wszystkie zakamarki dokoła krwawem światłem wypełniły, ukazując i tyraljerów piechoty i plutony, gotujące się do ataku na bagnety, i gromadę ciemną burłaków, stojących za plutonami z kołami; widłami.
Hrabianka dobyła pałasza.
— Naprzód! Wypuszczaj cugle!
Oddział rzucił się za Emilja w uliczkę sadyby i runął na burłaków. Ci, roztrąceni szarżą, wpadli na plutony piechoty i zmieszali je. Obocześnie żołnierze Desztrunga skoczyli do ataku, szukając wolnej drogi dla połączenia się z odsieczą.
Zdawało się, że impet powstańców zdławi piechotę, bo ta chwiała się już, ustępowała w popłochu. Aliści kiedy w zupełną miała pójść rozsypkę, zawarczały na nią bębny i, zanim powstańcy zdołali odpowiedzieć zwrotem na zwrot, zebrała się w szeregi i bluznęła z karabinów.
Szala znów przechyliła się na stronę regularnego wojska. Kawalerja bowiem hrabianki rozpierzchła się