Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wsze strony, nie mogąc opanować zestrachanych wierzchowców, oddział zaś Desztrunga ledwie kilkunastu strzelbami odpowiadał na rotowy ogień.
Hrabianka, widząc niemożność ponowienia szarży, zsunęła się z siodła i, zawoławszy na najbliższych, aby za jej szli przykładem, pośpieszyła wesprzeć strzelców. Ogień powstański wzmógł się, lecz nie na długo. Piechota miarowym, plutonowym ogniem raziła coraz pewniej, coraz śmiertelniej.
Desztrung padł, zwalony kulą z rykoszetu, Kleczkowskiemu karabinek wysunął się ze skrwawionego ramienia, w gromadzie powstańców każda salwa piechoty śmiertelne zbierała żniwo.
Bębny mocniej zawarczały. Stary feldfebel, targnięty chrapliwemi komendami, oddzielił trzy plutony i stanął na czele zgromadzonych burłaków, pochylając bagnety...
Gdy naraz, za plecami burłaków, zagrzmiał okrzyk zajadły:
— Wysi Wira!
A tuż za tym okrzykiem, mrowie kosynierów rzuciło się na jegrów i burłaków.
Bój zawrzał straszny, nieubłagany, śmiertelny bój. Piechota, rozbiła na części, otoczona, naciskana ze wszech stron, topniała w oczach. Raz jeden jeszcze warknął bęben, raz jeszcze zachrypiała rozpaczliwa komenda — a po niej już jeno szamotanie konwulsyjne, zgrzyt stali, jęki rannych, rzężenie konających i wycie pijanych krwią zwycięzców.
Szary, mglisty brzask zgasił miedziane odblaski, idące jeszcze z dymiącego pogorzeliska i obozujących pod niem powstańców wyrwał odrętwienu.
Pracy było mnóstwo. Trzeba było poległych grzebać, rannych wrócić domom i strzechom, ład zaprowadzać