Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwie go poznali, bo tak buńczucznie się prezentował, że gdyby nie oko osmalone, nikomuby w głowie nie postało, iż to kluczwójta dusiackiego dziewierz. Nadomiar, kiedy go zagadnięto, Durbinas jeno rozśmiał się i, zadawszy konia, zawołał: — A tam, na południe, popatrzysz jeden z drugim dobrości!
Mieszkańcy Dusiat jeszcze się uporać nie zdołali z dręczącemi ich pytaniami, gdy zewsząd lud okoliczny jął walić do miasteczka a do kościoła ciągnąć, choć ten jeszcze ani sygnaturką nie bąknął. I żeby tylko okoliczny lud — ale i uszpolski, i jużancki, i antuzowski, i podsubocki, i imbrodzki. Własnym oczom uwierzyć było trudno, skąd się ta ćma pogłowia brała, czemu poniechała własnych parafji, gdy w Dusiatach ani odpustu, ani procesji.
Tymczasem lud precz ciągnął do Dusiat i takiemi gromadami, że kiedy dzwony się ozwały, kiedy dusiaccy do kościoła podążyli, to już licho kto z nich zdołał się do nawy przecisnąć, większa część musiała kruchtę i opłotki przedkościelne zaleć, a na wietrze i pod gołem niebem pozostawać. Z tego i pomruk nieukontentowania dusiackich przebiegał, i dystrakcja w modlitwie, bo nieopodal, przed zakrystję, raz za razem zajeżdżały pańskie pojazdy a bryki posesorów, bo służba w barwie tłoczyła się a do kruchty darła.
Aż nareszcie ozwały się organy i głosem swym uspokojenia przyczyniły.
Nabożeństwo zaczęło się zwykłym ładem w modlitewnem skupieniu, które, jako co niedzieli, przerwało wejście proboszcza na ambonę.
Dusiaccy, stojący pod kruchtą, na dźwięk pierwszego słowa kazania podali się ku przodowi, aby coś przecież usłyszeć, — ani myśli: ciżba wypełniająca ko-