Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bez Cezarego!...
— Tak. Zdąży nadjechać, więc szczęście; nie zdąży, trudno. Niema ratunku, niema godziny do stracenia!
— Ależ jedna rozpacz...
— Rozpacz? prawda! lecz ta rozpacz narodzić może wiele dobra, może dodać otuchy, może porwać falę ludu! Sama nie wiem, nie rozumiem dlaczego, ale przeczucie mi powiada, że walka już wre u nas, że ziemia już krwią spływa! I nie może być inaczej! Toć niepodobna, aby do dziś dnia nie zerwał się duch mężny, aby do dziś dnia nie znalazło się jedno bodaj serce, któreby wypowiedziało posłuszeństwo mataczynom politycznym, któreby zapragnęło bohaterskiego skonu! Przeczucie to porze mnie, szarpie, myśli plącze! My tu, na skraju Litwy, ani wiemy, co dzieje się tam, pod Kownem, pod Grodnem, pod Nowogródkiem!...
— Doszedłby nas bodaj słych! Posesor dusiacki wczoraj z Wiłkomierza wrócił... i nic. Tyle nowego, że śledztwo w Telszach trwa i że Manteufel z niemcami sądy sprawuje!
— Dlatego, że za Borysewiczem nie poszli inni, że za Sałantami nie ruszyły się wszystkie gminy.
— Tego i dla nas obawiał się wszak Cezary!
— Pozwól, jakie wiadomości przywozisz?
Anetka zawahała się.
— Półnos był w Suboczu, u Buchowicza...
— I cóż? badała natarczywie Emilja.
— Doradzają, aby ochotników rozpuścić po domach i zatrzymać jeno objętych rekruckim spisem. W puszczy bowiem, krom leśniczówki, niema schronienia, a bezczynność nużyć zaczyna... Nadto, od Krzyżborka kurlandzkiego i Kokenhuzy mówią o zbrojeniu się niemców i o formowaniu milicji ze straży leśnej!