Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem, ale jest i tego hrabstwa pełen dom... a będzie temu rok...
Emilja nie słuchała więcej, zawróciła na tyły dworku, za opłotki, i, dostrzegłszy uchylone drzwi do bocznej sionki, pchnęła je zlekka. W głębi ukazało się hrabiance wnętrze szerokiej izby czeladnej, spowitej kłębami pary.
— Jest tu kto?
— Co to? czego? — odpowiedziała pytaniem jakaś chuda kobieta, podchodząc ku progowi.
— Chciałam widzieć się z panem hrabią.
— Z jaśnie panem! — podchwyciła żwawo kobieta. — Nie wiem, czy jest, ale niech wielmożna pani pozwoli tędy, tem przejściem, o tu, do tej komnatki; zaraz zamelduję.
Emilja poszła za sługą, lecz, nim wskazaną jej komnatę ogarnęła, tuż przed sobą, zobaczyła parę szeroko otwartych oczu i jasną główkę sporej dziewczynki.
— Niech panienka powie mamusi, że jedna pani przyszła — ozwała się sługa.
Dziewczynka znikła za drzwiami. Hrabiankę niepokój zdjął.
— Za pozwoleniem, ale chyba się pomyliłam; idzie mi o hrabiego Ksawerego...
— A to właśnie, proszę wielmożnej pani, jaśnie panu Ksawery... a jaśnie pani Marja...
Hrabianka nie zdążyła odpowiedzieć, gdy w bocznych drzwiach ukazała się niemłoda, lecz przystojna jeszcze dama w jedwabnej, wiśniowej sukni.
Emilji krew uderzyła do głowy.
Dama tymczasem skinęła na sługę, aby odeszła i, zwracając się do Emilji, zagadnęła z ukłonem:
— Czem mogę pani służyć?...