Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam sprawę do hrabiego Ksawerego Platera!
— Ach, tak! Niechże pani raczy zająć miejsce... Mąż mój niebawem nadejdzie...
— Hrabia Ksawery... pani mąż?
Dama zmieszała się. Na pełną jej twarz wystąpiły rumieńce, bystre oczy skryły się pod zawałami mięsistych powiek.
— Tak — odparła cierpko, — mój mąż! Lecz z kim mam honor?
Emilja obciągnęła nerwowo swój welon żałobny i, bez słowa odpowiedzi... skierowała się ku wyjściu. Ale w tejże chwili zagrodził jej drogę szpakowaty mężczyzna w długim, opiętymi surducie i na brodę zachodzącym halsztuku.
Hrabiance nogi wrosły w ziemię.
— Sługa... proszę, czego pani sobie życzy? — podjął mężczyzna, poglądając z widocznem zakłopotaniem na Emilję.
— Ale może przeszkadzam? — wtrąciła podrażnionym tonem dama w jedwabnej sukni.
— Cóż znowu podjął mężczyzna. — Nie mam przed żoną żadnych sekretów! Więc proszę... słucham.
Dama w jedwabnej sukni rozsiadła się z triumfującą miną na fotelu. Hrabianka wyprostowała się z wysiłkiem.
— Przychodzę z polecenia hrabianki Emilji... jestem... jestem Prószyńska, córka zarządcy...
Mężczyzna skonfudował się.
— A, bardzo miło... niech panna siada. Ojca znałem, pamiętam...
Emilja wsparła się na poręczy krzesła.
— Hrabianka — zaczęła cicho Emilja — pragnęła