Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

W głuszy śmiertelnej począł się rok 1830 dla ziem zaniemeńskich i w głuszy kresu swego dobiegał. Jeszcze we wrześniu krążyły przeróżne wieści, zapowiadające niechybnie co najserdeczniejszych pragnień ziszczenie, aż raptem ustały, zginęły. A jeżeli pojawiły się tu i ówdzie razem z brykami podróżnemi, ciągnącemi bądź od pruskiej granicy, bądź od strony Kongresówki, wnet gasły bezsilne.
Gdzież bo teraz było komu spodziewaniami się hołubić, gdzież złudy wiosennych tchnień szukać, gdy listopad już ostatkiem dżdżu bluzgał, gdy przymrozkami już drogę grudniowi mościł. I zadość miały zaniemeńskie tęsknice tych bałamuctw nieustannych, które na to bodaj rozpalały błędne ogniki nadziei, aby ją na niegodziwsze trzęsawiska wyprowadzać, aby ją gwałtowniej pogrążać.
Tyle lat zeszło, tyle rachub zawiodło, tyle niechybnych wróżb się nie ziściło.!
A przecież ziem zaniemeńskich nie można było pomówić o żadne chorobliwe rojenia, o żadną pogoń za widmami.
Wszak ci, po trzecim rozbiorze Rzeczpospolitej, tym ziemiom właśnie danem było stać się środowiskiem zbolałego ducha polskiego. Wszak ci tym ziemiom danem było narodzić i wykształcić nietylko obywateli ale i żołnierzy, i poetów i wieszczów narodowych na po-