Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rał Sznajde wkroczył do Warszawy. Na placach piechota zakładała biwaki...
Nazajutrz pałac Rządu narodowego i Izby Sejmowe zawrzały.
Ojcowie narodu zasiedli przerażeni, spłoszeni, bo w Warszawie klął i gromił Dembiński, bo Dembiński bagnetami groził, bo o szubienice wołał na wichrzycieli, na podżegaczy, na Honoratkę, na Izby bodaj! Listę wisielców tym razem rozpoczynał Lelewel.
A jakby na dopełnienie grozy — lud, choć łańcuchami wojska miarkowany, wyległ i huczał i pomstował.
Rząd narodowy podpisał abdykację...
Stany rozstrzygały. Piekło intryg, knowań, poszeptów, agitacji, sporów zakotłowało się...
Ale lud huczał, wojsko szemrało, a nadomiar tam, w pałacu Radziwiłłowskim, na dyktaturę czekał jeszcze Dembiński — jeszcze łamał się, czyli mu przystało bez pergaminu i pieczątki się obejść...
Każda chwila zwłoki mogła być Izb zgubą.
Krukowiecki czuwał.
Imię Prądzyńskiego znów zabrzmiało i znów najgenialniejszy ze strategików, którzy żadną nie chcieli dowodzić bitwą, odmówił.
A po kwatermistrzu wspomniano na Bema. Podniesiono jego zasługi i nie pytano go o zgodę. Bem nie miał ani stronników, ani wpływów, ani pojęcia, że o nim pamiętano.
Echo salwy armatniej pod Utratą przerwało spory — prezesem Rządu narodowego został Krukowiecki.
Dembiński zawrzał. Postanowienie Izb poddawało go władzy prezesa, czyniło Krukowieckiego wszechwładnym dyktatorem — panem, monarchą!
Wódz naczelny siły zbrojnej znieść tego nie mógł — bo wogóle nie był w stanie ścierpieć Krukowieckiego. Ten ostatni oddawał mu z nawiązką.
A że nadto książę Czartoryski jeszcze nie wyrzekł się prawa głosu i w obozie prowadził wiece, a dalej i Skrzynecki i Prądzyński i Kaliszanie, i zdesperowani klubiści