Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziurbacki nie ruszał się z miejsca. Bem zniecierpliwił się.
— Więc czegóż jeszcze!? Żołd będzie jutro.
— Kiedy ja, aby według tej smarkuli. Bo tak, proszę pułkownika, mnie nic do niej, a przecież nijak. Wola pułkownicka była dać ją na opiekę, żeby się toto w kordegardzie nie zmarnowało. Juści, co pułkownik rozkaże, tego profosowi nie odkazać. Więc ja, aby się przepytać, gdzie opieki zażywa, aby ją użryć małowiele... bo zawsze w konnej artylerji się wysforowała...
Pułkownik teraz dopiero wątek prośby Dziurbackiego pojął.
— Idzie ci o znajdę. Szukaj wiatru w polu!
Bem w kilku słowach rozpowiedział Dziurbackiemu o ucieczce cyganichy od pani Marchockiej.
Profos atoli odparł z przekonaniem.
— To, nie może być, proszę pułkownika.
— Jakto, nie może być — słyszysz waćpan, co ci mówię. Nie tylko, że umknęła, ale i okradła dobrodziejkę...
— Ja też według tego. Że poszła w świat, nie dziwno mi. Staszek takoż pacholikiem „ucikł“, bo do bębnienia smarkulowi było pilno, ale co żeby cudzego tknął... tylego obyczaju między Kurpiami ani dudu, proszę pułkownika.
— I mnie samemu nie wyglądała na to. Trusia, niby trzech zliczyć nie umiała. Tak, tak, mój Dziurbasiu, nie udało nam się z dobrem sercem, nie udało...
Bem przy tych słowach, uważając sprawę za skończoną, jął schodzić na dół, po schodach. Profos ruszył tuż za pułkownikiem.
Przy wyjściu z sieni na ulicę, Bem dodał na pożegnanie sentencjonalnie:
— Za twoje myto, jeszcze cię obito. Takie czasy nastały, mój Dziurbasiu, takie czasy...
I, nie czekając na odpowiedź profosa, skręcił w bok, ku królowi Zygmuntowi, układając sobie, że najpierw do Jaworskiego, na Stare Miasto, dla posilenia się wstąpić należy.
Aliści, gdy po chwili miał się pułkownik wziąć w lewo