Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

placu Zamkowego, dojrzał, idącego za sobą krok w krok, profosa.
— A waćpan czego jeszcze?
— Więc jakże będzie, proszę pułkownika?
Bem, choć zwyczajny dziwactw starego i jego uprzykrzoności, obruszył się.
— Cóż ma być. Z pod ziemi ci tego ananasu nie dobędę, choć rad bym na ratuszu dać nauczkę szelmie!
— Trzebaby szukać, mosanie!
— Więc jej sobie szukaj! — oburknął się Bem. Mnie nic do tego. Zadość mam tej sprawy!
Dziurbacki na tę ostrą konkluzję, poprawił z flegmą.
— Musi, proszę pułkownika, się znaleść.
— Niechże się acanowi znajduje — a teraz zostawaj z Bogiem.
— Uważam, aby najpierw pan pułkownik te papiery zobaczył... Niby według tej...
Bem już miał zekpać profosa, lecz, spojrzawszy na jego suche, zwiędłe oblicze, na postać chylącą się ku ziemi — wziął odeń z przymusem zwitek, rozpostarł i poniósł ociężale do oczu.
— Zawziąłeś się, mój Dziurbasiu, aby mi dokuczyć! Papiery... pisma... czy...
Bem urwał nagle i baczniej wpatrzył się w pierwszy papier.
— Co to? Skąd?
— Według małej.
— Ależ, ależ niepodobna! Czekaj, chodź ze mną tu, obok, do gospody! — Chodź!
Bem skręcił żwawo ku Święto-Jańskiej, na Stare Miasto i tu, w ustronnej izdebce, w garkuchni imć pana Jaworskiego się usadowiwszy, nad kubkiem piwa grzanego, zabrał się do ponownego wertowania papierów a właściwie jednego zawiłego listu, który był dołączony do trzech innych zapieczętowanych.
Pułkownik odczytał raz i drugi list, po kilkakroć obejrzał adresy na listach i jeszcze zebrać myśli nie mógł, jeszcze ogarnąć przedmiotu.
List ten bowiem, pisany do jakiegoś Cher Stanislas,