Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chrobot, zapowiadający nowego gościa. Bem tym razem nie myślał otwierać. Zadość miał wizyt. Południe szło. Chciał jeszcze do sztabu dywizji zdążyć i posilić się po drodze i na spotkanie się z Sikorskim nie opóźnić i przed zachodem, na Pradze, w baterji, być.
Nie turbując się o chrobotanie u drzwi, uporządkował uniform, szpadę zasadził i ujął za furażerkę. Lecz tu, wspomniawszy na swą pustą sakiewkę, nie bez odrazy sięgnął po jeden z przyniesionych przez Krępowickiego rulonów i rozwinął go na dłoni. Z rulonu wysunął się na czele dobrze mu znany, jego własny kulfon, który mu wczoraj tyle wygranej przyczynił, a który rzucił wraz z innymi Honoratce za wino...
Bem uważnie obejrzał papier, owijający dukaty. Był to papier ten sam, z „Kurjera Polskiego“, którym uraczył go Sikorski. I między dukatami znajdował się i holenderski Filialskiego i „Król Staś“ majora Boskiego z nadpiłowanym brzeżkiem. Były to bezwątpienia jego własne, przezeń zawinięte ruloniki. Z tą różnicą, że nie dostawało do całej sumki... ośmiu...
Pułkownik musiał zażyć całego wysiłku woli, aby się nie poddać gorzkim myślom, które nań wraz z tem wykryciem spadły, aby otrząsnąć się, wydrzeć rozterce, co mu jad chciała sączyć znów do mózgu, aby ruszyć ku wyjściu.
Mroczna sień powitała Bema przeciągiem szurgnięciem. Pułkownik, nie zważając, przekręcił klucz we drzwiach swego mieszkania i ku schodom zmierzał, gdy tuż, w odblaskach, bijącego z góry światła, zaskrzyła się blacha czapy artyleryjskiej.
— Co tu? Kto?
— Dziurbacki.
— Mów, widzisz, że nie mam czasu.
Profos czegoś się zachłysnął.
— Chciałem, mosanie...
— Zezwolenia na trzy dni! Bierz, ile ci serce dyktuje. Zbyteczne ceregiele. Nikt się acanu dziwować nie będzie... Zapowiem raz jeszcze! — Inni twoich lat dawno na weteraństwie siedzą. Bywaj mi jegomość, bywaj!